Ryby, słodycze i trucizny
Została mi ostania ulica. W
całej tej okropnej sytuacji pojawiła się nadzieja. I głód. Nagle mocno ścisnęło
mnie w brzuchu. Jadłam tylko śniadanie w samolocie. Nie było zbyt dobre.
Zaczęłam rozglądać się za jakąś budką z jedzeniem. Może jakiś hamburger albo
hot dog? Pociekła mi ślinka. Mniam. Przeszłam kilkaset metrów. Po bokach
zaczęły rozciągać się niezdarnie postawione budynki. Światło dzienne w ogóle
tutaj nie dochodziło. Jak w znacznej części Tokio. W powietrzu unosiła się
para, zapachy egzotycznego jedzenia i tumult miejskich rozmów. Oczywiście nic z
nich nie rozumiałam, ale ich uczestnicy wydawali się być szczęśliwi i
rozbawieni. Była to miła atmosfera. Przeszłam obok jednego stoiska. Leżały na
nim różne ryby. Długie, małe, żywe, oczyszczone. Takich sklepików było dużo.
Idąc dalej zauważyłam szklane drzwi. Zajrzałam przez nie. W środku znajdowało
się duże pomieszczenie, a w nim prostokątna kuchnia. Dookoła niej stały krzesła
i stoły. Dwóch kucharzy krzątali się robiąc sushi i spektakularnie rozpalając
ogień na patelni. Uderzał od nich anielski spokój i skupienie. Otworzyłam menu.
Oczywiście tylko, żeby wyglądać inteligentnie i udawać, że w ogóle coś
rozumiem. Chyba tylko tak mogę tu przetrwać! Spojrzałam na spis dań. Znowu moje
ulubione znaczki! Ale chociaż cyfry były normalne. A więc z tabeli zup - jak
podejrzewam - numer osiem, z dań głównych trzy, a na deser pięć. Tak się
wybiera potrawy! Naprawdę jestem po prostu zbyt leniwa, żeby każdą nazwę
wstukać w komórkę i przetłumaczyć. Pokazałam kucharzowi co chcę i czekałam
cierpliwie. Zdążyłam podzielić się przeżyciami na facebook'u i tweeterze. Jak
mogłam się tego spodziewać komentarze znajomych brzmiały mniej więcej tak
"hahaha" lub "ale przygoda". Dzięki za wsparcie i pomoc.
Kiedy wpatrywałam się w wyświetlacz telefonu kucharz podał mi pierwsze danie.
Zgadłam, że to będzie zupa. W głębokim talerzu nalany był... rosół?
Przynajmniej tak wyglądał sam płyn. Pływał w nim nie tylko długi makaron, ale
też przekrojone na pół jajko, kawałek szynki, szczypiorek, krewetki i coś czego
nie umiałam nazwać. Miało kształt kwiatka, a w środku różowy zawijas. Wyglądało
jak gumka do zmazywania. Obok kawałek nori, czy jak to się pisze. W każdym
razie suszony glon. Wzięłam dziwnie pokrzywioną łyżkę i zanurzyłam ją w zupie. Powoli
spróbowałam potrawy. Wyglądałam jak ochroniarz królowej, który sprawdza czy
danie nie jest zatrute. Nie spodziewałam się, że będzie to takie pyszne! Niby
zwykły rosół z kilkoma dodatkami, ale ich połączenie dawało świetny efekt! Z
jednej strony gorzki, z drugiej słony, a czasami nawet słodki. Sięgnęłam w
końcu po biało różowy kwiatek. Po spróbowaniu stwierdziłam, że to chyba jakaś
ryba. Ale tu nie mogę być niczego pewna. Zjadłam wszystko. Do samego końca.
Jeśli tutejsza kuchnia tak smakuje jestem za otwieraniem takich knajp w Polsce.
Byłabym stałym gościem! Albo nawet właścicielką. Z moich rozmyśleń znowu wyrwał
mnie kucharz. Nie wiem czy ten sam. Japończycy są do siebie zbyt podobni.
Położył przede mną mały czarny talerzyk, a na nim zestaw sushi. Chociaż tę
potrawę znałam. Mniej więcej. Był tylko jeden problem. Pałeczki. Zawsze kiedy
zamawiałam to danie brałam widelec. Albo jadłam rękoma. Jednak teraz ludzie
nadal się na mnie dziwnie patrzyli i nie chciałam jeszcze bardziej się
ośmieszyć. Zdjęłam z nich papierową osłonkę i złamałam na pół. Na szczęście na
każdym egzemplarzu była instrukcja. Powoli i w skupieniu szłam jej śladem. Trzy
razy pałeczki wypadły mi z dłoni, aż w końcu mogłam je spokojnie utrzymać.
Gorzej kiedy miałam w nie złapać jedzenie. Pierwszy kawałek spadł idealnie na
środek miseczki z sosem sojowym rozlewając go na wszystkie strony. Słyszałem te
ciche śmiechy Japończyków. Za drugim razem najpierw sięgnęłam za półmisek.
Niestety moja trzęsąca się ręka zbyt mocno doprawiła sushi. Było strasznie
słone, a sosu już w ogóle nie było. Chciało mi się płakać. Nie mogłam tutaj
nawet zjeść. Nagle miejsce obok mnie zajął młody mężczyzna. Nie zwracałam na
niego uwagi. Myślałam, że to tylko nieszczęsny klient, dla którego zabrakło
miejsca i musiał usiąść obok tej niezdarnej Polki. Spojrzałam na niego, a ten
uśmiechnął się do mnie. Zrobiłam to samo jednak nie tak entuzjastycznie. Wtedy
stało się coś czego nie mogłam się spodziewać, a całkowicie zmieniło mój pobyt
tutaj. Podał mi rękę i powiedział "Hello". Moja mina musiała być
przezabawna. Widocznie go rozbawiła. Przywitałam się, a on normalnie za mną
rozmawiał. Skąd jestem? Co mnie tu sprowadza? Ile mam lat? Jak się nazywam? I
co najważniejsze czy nie potrzebuję pomocy? W pewnym momencie powiedział, że
jest z Warszawy. "Ja też! Jakie szczęście, że na Ciebie trafiłam"
krzyknęłam. To chyba najlepsza rzecz jaka mogła mnie tutaj spotkać.
Opowiedziałam mu o tym, co mnie tu spotkało oraz o tym czemu tutaj jestem.
Okazało się, że miał podobną historię. Przeprowadził się tutaj, aby ukończyć
studia . "Tylko nowoprzybyli
obcokrajowcy mogą tak niezdarnie jeść pałeczkami" zaśmiał się. Był wyższy
ode mnie. Musiał się garbić, aby sięgnąć do stołu. Miał niedługi zarost, ale
włosy do ramion. Smukłe palce zdobiły liczne kolorowe tatuaże. Nie łączyły się
w jedną całość. Widocznie zbierał je latami. Siedział ze mną całe popołudnie.
Nauczył mnie jeść pałeczkami. A raczej wtajemniczył w stopniu minimalnym. Do
sushi byłam przyzwyczajona, ale tutejsze było o niebo lepsze. Myślałam, że
polskie restauracje są chociaż w połowie tak dobre. Myliłam się. Następnie
podano deser. Okazała się nim babeczka nazywana w Japonii "Mushipan".
Ugryzłam ją. Ciasto waniliowe, a w środku kukurydza. Ciekawe połączenie. Może
się powtórzę, ale bardzo smakuje mi tutejsze jedzenie. "Ale ze mnie gapa.
Nie przedstawiłem się" mężczyzna siedzący obok mnie złapał się za głowę i
zaczął się śmiać "Kamil, miło mi. Gdzie mieszkasz?" wyjęłam kartkę z
adresem hotelu i mapę. "Typowy gaijin!" Chyba naprawdę go to
rozbawiło. Tylko co?. Wiele razy słyszałam to słowo, które najprawdopodobniej
było kierowane do mnie. Znaczy to obcokrajowiec. "Dużo Japończyków tak
reaguje, kiedy nas widzi. Co do tatuaży. To znak rozpoznawczy członków Yakuzy,
największej mafii w tym kraju. Nadal są przyjmowani jako wandale i kryminaliści
mimo, iż większość jest tam, aby pomagać innym. Bo widzisz, to właśnie oni
organizują wszelakie zbiórki pieniędzy dla potrzebujących, a kiedy Japonię
dotknęła kilka lat temu katastrofa to ich ludzie wywozili gruz i stawiali
tymczasowe schrony. Oczywiście nie znaczy to, że część z nich nie handluje
narkotykami i takie tam, ale myślę, że cały ten strach przed osobami z
jakimkolwiek tatuażem jest zbędny. Czuję się przez to mocno urażony. Nie mogę
wejść przez to do łaźnie miejskiej! Mimo, że nie jestem z Yakuzy!". Jak
dobrze, że go spotkałam. Rzucił okiem na mapę i od razu wiedział gdzie iść.
"To już blisko!" powiedział. Zapłaciliśmy i wyszliśmy z lokalu. Nie spieszyliśmy się. Kamil ciągnął moją
torbę. Mogłam odetchnąć z ulgą. Odprowadził mnie pod drzwi hotelu. Był to mały
jeden z wyższych budynków w okolicy.
Nowoczesny, ale skromny. Kilka drzewek przed wejściem i różne odcienie
szarości. Wymieniłam z nowo poznanym mężczyzną numery telefonów. Przyda mi się
jego pomoc. Pożegnaliśmy się. Odchodząc rzucił w pośpiechu "mam nadzieję,
że jutro też się spotkamy". Pomachałam mu. Zniknął za straganami rybnymi.
Weszłam do hotelu. Ciekawe jak dowiem się gdzie jest moja przyjaciółka. Podeszłam
do recepcji i już otworzyłam usta, aby coś z siebie wydusić, ale usłyszałam z
daleko swoje imię. To właśnie ona. Wiecznie uśmiechnięta i entuzjastyczna
Basia. Koleżanka od czasów podstawówki. W tym momencie chciałam ją zabić. Za tą
mapę, wycieczkę, wskazówki, w ogóle za wszystko! Ale nie mogłam. Jej serdeczny
uśmiech neutralizował wszystkie złe uczucia. Rzuciłyśmy się sobie na szyję. Jak
typowe baby zaczęłyśmy piszczeć i skakać ze szczęścia. Przedstawiła mi swojego
chłopaka Grześka. Sprawiali wrażenie bardzo szczęśliwych. Opowiedziałam jej o
wszystkim. O moim włóczeniu się po obcym kraju, o jej beznadziejnej instrukcji
i o Kamilu. Zaczęła się śmiać. "Właściwie całą drogę mogłaś przejechać
metrem, albo taksówką, ale chciałam, żebyś się trochę pobawiła." Kiedyś ją
zabiję. "Zemszczę się!" odpowiedziałam. Rozmawiałyśmy jeszcze dwie
godziny. Potem poszłam się rozpakować. Pokój z jednym łóżkiem. Ładny, czysty i
nowoczesny. Basia musiała się wykosztować za mój pobyt. Zwróciłam jej część,
ale i tak zrobiło mi się głupio. Spokojnie się wykąpałam i położyłam. Byłam
bardzo zmęczona. Zasnęłam niemalże od razu.
hej masz super bloga ale to już Ci pisałem ;) Brak słów talent niesamowity...
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! :D Miło mi to słyszeć <3
UsuńYuno