Kosmici
Doszłam
do kolejnego dużego znaku. Kilka minut szukałam kierunku, w którym mam iść. W
końcu znalazłam. Obróciłam się zgodnie ze strzałką. I co widzę? Balony...
Wielka brama z balonów o kolorach tęczy, na samej górze różowe serce z
niebieską koronką dookoła. Napisane tam było "harajuku". Żartujecie
sobie tak? Na tysiąc procent była inna droga. Jestem pewna, że ona zrobiła to
specjalnie! Taka koleżanka. Chce zaprowadzić mnie w ciemne uliczki Tokio. Nie
miałam innego wyjścia. Musiałam tamtędy przejść. "Może to nie będzie takie
straszne" pomyślałam. Pewnym krokiem zmierzałam w tamtym kierunku. Im
bliżej byłam, tym więcej ludzi znajdowało się wokół mnie. Kiedy przeszłam przez
bramę ledwo przeciskałam się przez ludzi. Chciałam wyjść jak najszybciej. W
pewnym momencie podniosłam wzrok. Zobaczyłam cztery nastolatki. Miały na sobie
blado różowe sukienki na krótki rękaw z rozszerzonym dołem, białe zakolanówki,
buty na wysokim, ale grubym obcasie tego samego koloru co sukienki. Trzymały
małe torebki w kształcie serca obszyte białą koronką. Miały długie przefarbowane
na blond włosy upięte w dwie wysokie kitki. Duża ich część była doczepiana.
Ozdobione były niezliczoną ilością spinek, wstążek i kokardek. Podobnie
wyglądały ich paznokcie mocno wychodzące za opuszki palców. Wszystko było
oczywiście w moim ulubionym kolorze - różowym. Aż chciało się wymiotować. Co to
w ogóle miało być? Nowa moda? Reklama jakiegoś sklepu? A może przedstawiciele
jakiejś subkultury? Kosmici? Rozglądnęłam się po innych osobach. Było tam dużo
normalnie ubranych ludzi. Większość jednak charakteryzowała duża ilość
dodatków. Nie tylko kobiety, ale również mężczyzn. Noenowe słuchawki, kolorowe
pasemka, szelki, łańcuchy, naszywki, podarte
spodnie lub koszulki. Wszystko było takie dziwne, a i tak każdy zmierzał
wzrokiem tylko mnie. Już nie wiem kto tu jest astronautą, a kto ufoludkiem.
Szłam dalej mijając sklepy odzieżowe, kosmetyczki i salony gier. Powoli
zaczęłam się przyzwyczajać do ubioru innych. Poczułam, że to ja tu odbiegam od
normy. Wkroczyłam w inną galaktykę. Po pół godzinie zdołałam się wydostać.
Nareszcie nikt mnie nie otaczał. Tłum ludzi zniknął. Szłam spokojnie prosto.
Nie do końca wiedziałam gdzie jestem. Po prawej stronie drogi zauważyłam jakiś
kiosk. Podeszłam bliżej, a tam... mapy. Szybko otworzyłam jedną. "Może
być" pomyślałam. Wyciągnęłam trzysta jenów i położyłam sprzedającemu
starszemu panu. Uśmiechnął się do mnie. Wyjęłam kartkę, na której zapisany był
adres mojej przyjaciółki. Położyłam ją na blacie i z nadzieją, że mężczyzna
zrozumie wpatrywałam się w niego. Roześmiał się. Widocznie nie było to pierwsza
taka sytuacja. Powoli sięgnął po długopis, poprawił okulary i spojrzał na
kartkę. Zakreślił dwa małe kółka na mapie i oddał mi ją. Przy jednym napisane
była "now", czyli po angielsku teraz, a przy drugim
"hotel". Ucieszyłam się. Ukłoniłam się jak podobno robią to Japończycy.
Sprzedawcę tylko to rozbawiło, ale nie miałam czasu, żeby się poprawić.
Przyjrzałam się mapie i zakreśliłam ulice, które napisane miałam we
wskazówkach. Miałam iść teraz na stację meta, potem ostatnia prosta i wreszcie
będę mogła odpocząć! Szybkim krokiem zeszłam po schodach i trafiłam na stację.
Pokazałam nazwę ulicy, na którą chcę dojechać i kupiłam bilet. Na szczęście był
tam napisany numer metra. Usiadłam na ławce szczęśliwa. Fakt miałam serdecznie
dość dzisiejszego dnia i chęć zabicia koleżanki wcale mi nie minęła, ale
pojawiła się nadzieja, że zaraz to wszystko się skończy. Było wpół do drugiej. Stanęłam
przy linii wyznaczającej bezpieczną odległość od torów. Metro przyjechało bez
minuty spóźnienia. Na stacji nie było dużo ludzi. Pomyślałam, że nie będzie
problemu, aby zająć miejsce siedzące. Życie, czemu tak okrutnie dałeś mi w
twarz? Drzwi otworzyły się. Wypadło kilka osób. Za nami nagle pojawiło się kilku
mężczyzn w takich samych strojach i rękawiczkach. Przestraszyłam się. Starałam
się wejść z walizką do metra, ale było tam za dużo ludzi. Nagle jeden z
pracowników zaczął mnie tam wpychać. Co to miało znaczyć?! Czy on są tam
właśnie po to?! Odruchowo zaczęłam go odpychać i krzyczeć. Jakoś dostałam się
do środka. Było strasznie ciasno. Ledwo mogłam ustać z moim bagażem. Musiałam
tak przejechać dwie stacje. Uniosłam rękę, aby chwycić się rurki czy suficie.
Zauważyłam, że byłam najwyższa z otoczenia. W momencie kiedy już podniosłam
ramię stało się coś dziwnego. Nagle zrobiło się o wiele więcej miejsca obok
mnie. Najpierw pomyślałam, że może coś nie tak z moim zapachem. Przestraszyłam
się. Rozglądnęłam się wokół. Pewna kobieta wskazywałam koleżance na mój
nadgarstek. Kiedy zauważyła, że to widzę odwróciła się szybko. Wydawała się
przestraszona. Wszyscy udawali, że mnie tam nie ma jednocześnie starając się
odsunąć. Spojrzałam w górę na moją dłoń. Rękaw lekko mi spadł i odsłonił
wytatuowanego ptaka. Coś z nim nie tak? "Przecież to nie choroba, nie
zarazicie się" pomyślałam zirytowana. Dookoła mnie rozbrzmiały szepty.
Kilka razy wyłapałam słowo "gaijin". Wyciągnęłam telefon i wpisałam
je w tłumaczu. Okazało się, że znaczyło "cudzoziemiec". Przecież
innych europejczyków tak nie traktowali. Stali pomiędzy nimi. O co chodziło?
Byłam zagubiona. W tłumie znalazłam mężczyznę wyższego od innych. Był
obcokrajowcem. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć
"spokojnie, to tutaj normalne". Chyba nie miałam wyjścia. Musiałam to
znieść. Kiedy spotkam się z przyjaciółką zapytam się o co chodzi. Chociaż ten
cały tłum się odsunął i mogę w końcu spokojnie stać. Zawsze jest jakiś plus. Po
dziesięciu minutach spojrzenia ludzi stały się zabawne. Wreszcie metro się
zatrzymało. Nie miałam większych problemów z wyjściem. Po przejściu kilku
metrów zatrzymałam się, aby jeszcze raz zobaczyć tą śmieszną sytuacje. Ludzie z
anielskim spokojem wpychali innych przez drzwi. Uśmiechnęłam się pod nosem. Ruszyłam
dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz