poniedziałek, 1 września 2014

ROZDZIAŁ 6. Ryby, słodycze i trucizny

                               Ryby, słodycze i trucizny 

  Została mi ostania ulica. W całej tej okropnej sytuacji pojawiła się nadzieja. I głód. Nagle mocno ścisnęło mnie w brzuchu. Jadłam tylko śniadanie w samolocie. Nie było zbyt dobre. Zaczęłam rozglądać się za jakąś budką z jedzeniem. Może jakiś hamburger albo hot dog? Pociekła mi ślinka. Mniam. Przeszłam kilkaset metrów. Po bokach zaczęły rozciągać się niezdarnie postawione budynki. Światło dzienne w ogóle tutaj nie dochodziło. Jak w znacznej części Tokio. W powietrzu unosiła się para, zapachy egzotycznego jedzenia i tumult miejskich rozmów. Oczywiście nic z nich nie rozumiałam, ale ich uczestnicy wydawali się być szczęśliwi i rozbawieni. Była to miła atmosfera. Przeszłam obok jednego stoiska. Leżały na nim różne ryby. Długie, małe, żywe, oczyszczone. Takich sklepików było dużo. Idąc dalej zauważyłam szklane drzwi. Zajrzałam przez nie. W środku znajdowało się duże pomieszczenie, a w nim prostokątna kuchnia. Dookoła niej stały krzesła i stoły. Dwóch kucharzy krzątali się robiąc sushi i spektakularnie rozpalając ogień na patelni. Uderzał od nich anielski spokój i skupienie. Otworzyłam menu. Oczywiście tylko, żeby wyglądać inteligentnie i udawać, że w ogóle coś rozumiem. Chyba tylko tak mogę tu przetrwać! Spojrzałam na spis dań. Znowu moje ulubione znaczki! Ale chociaż cyfry były normalne. A więc z tabeli zup - jak podejrzewam - numer osiem, z dań głównych trzy, a na deser pięć. Tak się wybiera potrawy! Naprawdę jestem po prostu zbyt leniwa, żeby każdą nazwę wstukać w komórkę i przetłumaczyć. Pokazałam kucharzowi co chcę i czekałam cierpliwie. Zdążyłam podzielić się przeżyciami na facebook'u i tweeterze. Jak mogłam się tego spodziewać komentarze znajomych brzmiały mniej więcej tak "hahaha" lub "ale przygoda". Dzięki za wsparcie i pomoc. Kiedy wpatrywałam się w wyświetlacz telefonu kucharz podał mi pierwsze danie. Zgadłam, że to będzie zupa. W głębokim talerzu nalany był... rosół? Przynajmniej tak wyglądał sam płyn. Pływał w nim nie tylko długi makaron, ale też przekrojone na pół jajko, kawałek szynki, szczypiorek, krewetki i coś czego nie umiałam nazwać. Miało kształt kwiatka, a w środku różowy zawijas. Wyglądało jak gumka do zmazywania. Obok kawałek nori, czy jak to się pisze. W każdym razie suszony glon. Wzięłam dziwnie pokrzywioną łyżkę i zanurzyłam ją w zupie. Powoli spróbowałam potrawy. Wyglądałam jak ochroniarz królowej, który sprawdza czy danie nie jest zatrute. Nie spodziewałam się, że będzie to takie pyszne! Niby zwykły rosół z kilkoma dodatkami, ale ich połączenie dawało świetny efekt! Z jednej strony gorzki, z drugiej słony, a czasami nawet słodki. Sięgnęłam w końcu po biało różowy kwiatek. Po spróbowaniu stwierdziłam, że to chyba jakaś ryba. Ale tu nie mogę być niczego pewna. Zjadłam wszystko. Do samego końca. Jeśli tutejsza kuchnia tak smakuje jestem za otwieraniem takich knajp w Polsce. Byłabym stałym gościem! Albo nawet właścicielką. Z moich rozmyśleń znowu wyrwał mnie kucharz. Nie wiem czy ten sam. Japończycy są do siebie zbyt podobni. Położył przede mną mały czarny talerzyk, a na nim zestaw sushi. Chociaż tę potrawę znałam. Mniej więcej. Był tylko jeden problem. Pałeczki. Zawsze kiedy zamawiałam to danie brałam widelec. Albo jadłam rękoma. Jednak teraz ludzie nadal się na mnie dziwnie patrzyli i nie chciałam jeszcze bardziej się ośmieszyć. Zdjęłam z nich papierową osłonkę i złamałam na pół. Na szczęście na każdym egzemplarzu była instrukcja. Powoli i w skupieniu szłam jej śladem. Trzy razy pałeczki wypadły mi z dłoni, aż w końcu mogłam je spokojnie utrzymać. Gorzej kiedy miałam w nie złapać jedzenie. Pierwszy kawałek spadł idealnie na środek miseczki z sosem sojowym rozlewając go na wszystkie strony. Słyszałem te ciche śmiechy Japończyków. Za drugim razem najpierw sięgnęłam za półmisek. Niestety moja trzęsąca się ręka zbyt mocno doprawiła sushi. Było strasznie słone, a sosu już w ogóle nie było. Chciało mi się płakać. Nie mogłam tutaj nawet zjeść. Nagle miejsce obok mnie zajął młody mężczyzna. Nie zwracałam na niego uwagi. Myślałam, że to tylko nieszczęsny klient, dla którego zabrakło miejsca i musiał usiąść obok tej niezdarnej Polki. Spojrzałam na niego, a ten uśmiechnął się do mnie. Zrobiłam to samo jednak nie tak entuzjastycznie. Wtedy stało się coś czego nie mogłam się spodziewać, a całkowicie zmieniło mój pobyt tutaj. Podał mi rękę i powiedział "Hello". Moja mina musiała być przezabawna. Widocznie go rozbawiła. Przywitałam się, a on normalnie za mną rozmawiał. Skąd jestem? Co mnie tu sprowadza? Ile mam lat? Jak się nazywam? I co najważniejsze czy nie potrzebuję pomocy? W pewnym momencie powiedział, że jest z Warszawy. "Ja też! Jakie szczęście, że na Ciebie trafiłam" krzyknęłam. To chyba najlepsza rzecz jaka mogła mnie tutaj spotkać. Opowiedziałam mu o tym, co mnie tu spotkało oraz o tym czemu tutaj jestem. Okazało się, że miał podobną historię. Przeprowadził się tutaj, aby ukończyć studia  . "Tylko nowoprzybyli obcokrajowcy mogą tak niezdarnie jeść pałeczkami" zaśmiał się. Był wyższy ode mnie. Musiał się garbić, aby sięgnąć do stołu. Miał niedługi zarost, ale włosy do ramion. Smukłe palce zdobiły liczne kolorowe tatuaże. Nie łączyły się w jedną całość. Widocznie zbierał je latami. Siedział ze mną całe popołudnie. Nauczył mnie jeść pałeczkami. A raczej wtajemniczył w stopniu minimalnym. Do sushi byłam przyzwyczajona, ale tutejsze było o niebo lepsze. Myślałam, że polskie restauracje są chociaż w połowie tak dobre. Myliłam się. Następnie podano deser. Okazała się nim babeczka nazywana w Japonii "Mushipan". Ugryzłam ją. Ciasto waniliowe, a w środku kukurydza. Ciekawe połączenie. Może się powtórzę, ale bardzo smakuje mi tutejsze jedzenie. "Ale ze mnie gapa. Nie przedstawiłem się" mężczyzna siedzący obok mnie złapał się za głowę i zaczął się śmiać "Kamil, miło mi. Gdzie mieszkasz?" wyjęłam kartkę z adresem hotelu i mapę. "Typowy gaijin!" Chyba naprawdę go to rozbawiło. Tylko co?. Wiele razy słyszałam to słowo, które najprawdopodobniej było kierowane do mnie. Znaczy to obcokrajowiec. "Dużo Japończyków tak reaguje, kiedy nas widzi. Co do tatuaży. To znak rozpoznawczy członków Yakuzy, największej mafii w tym kraju. Nadal są przyjmowani jako wandale i kryminaliści mimo, iż większość jest tam, aby pomagać innym. Bo widzisz, to właśnie oni organizują wszelakie zbiórki pieniędzy dla potrzebujących, a kiedy Japonię dotknęła kilka lat temu katastrofa to ich ludzie wywozili gruz i stawiali tymczasowe schrony. Oczywiście nie znaczy to, że część z nich nie handluje narkotykami i takie tam, ale myślę, że cały ten strach przed osobami z jakimkolwiek tatuażem jest zbędny. Czuję się przez to mocno urażony. Nie mogę wejść przez to do łaźnie miejskiej! Mimo, że nie jestem z Yakuzy!". Jak dobrze, że go spotkałam. Rzucił okiem na mapę i od razu wiedział gdzie iść. "To już blisko!" powiedział. Zapłaciliśmy i wyszliśmy z lokalu.  Nie spieszyliśmy się. Kamil ciągnął moją torbę. Mogłam odetchnąć z ulgą. Odprowadził mnie pod drzwi hotelu. Był to mały jeden z wyższych budynków w okolicy.  Nowoczesny, ale skromny. Kilka drzewek przed wejściem i różne odcienie szarości. Wymieniłam z nowo poznanym mężczyzną numery telefonów. Przyda mi się jego pomoc. Pożegnaliśmy się. Odchodząc rzucił w pośpiechu "mam nadzieję, że jutro też się spotkamy". Pomachałam mu. Zniknął za straganami rybnymi. Weszłam do hotelu. Ciekawe jak dowiem się gdzie jest moja przyjaciółka. Podeszłam do recepcji i już otworzyłam usta, aby coś z siebie wydusić, ale usłyszałam z daleko swoje imię. To właśnie ona. Wiecznie uśmiechnięta i entuzjastyczna Basia. Koleżanka od czasów podstawówki. W tym momencie chciałam ją zabić. Za tą mapę, wycieczkę, wskazówki, w ogóle za wszystko! Ale nie mogłam. Jej serdeczny uśmiech neutralizował wszystkie złe uczucia. Rzuciłyśmy się sobie na szyję. Jak typowe baby zaczęłyśmy piszczeć i skakać ze szczęścia. Przedstawiła mi swojego chłopaka Grześka. Sprawiali wrażenie bardzo szczęśliwych. Opowiedziałam jej o wszystkim. O moim włóczeniu się po obcym kraju, o jej beznadziejnej instrukcji i o Kamilu. Zaczęła się śmiać. "Właściwie całą drogę mogłaś przejechać metrem, albo taksówką, ale chciałam, żebyś się trochę pobawiła." Kiedyś ją zabiję. "Zemszczę się!" odpowiedziałam. Rozmawiałyśmy jeszcze dwie godziny. Potem poszłam się rozpakować. Pokój z jednym łóżkiem. Ładny, czysty i nowoczesny. Basia musiała się wykosztować za mój pobyt. Zwróciłam jej część, ale i tak zrobiło mi się głupio. Spokojnie się wykąpałam i położyłam. Byłam bardzo zmęczona. Zasnęłam niemalże od razu. 

2 komentarze:

  1. hej masz super bloga ale to już Ci pisałem ;) Brak słów talent niesamowity...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! :D Miło mi to słyszeć <3
      Yuno

      Usuń